Jak przeżyłam pierwszy semestr na studiach?

Największą wadą pierwszego semestru jest niewątpliwie to, że jest on pierwszy. Wszystko wtedy jest nowe i nieznane, więc trzeba się tego uczyć i znajdować własne sposoby na przetrwanie. Mnie, zapewne, jak wielu z Was, udało się przejść przez ten najtrudniejszy semetr studiów, dlatego chciałam się z Wami podzielić swoimi wnioskami, które z tego okresu wyciągnęłam.

Pierwszy semestr minął mi przede wszystkim niespodziewanie szybko. Ledwo zaczął się październik, a już zbliżała się sesja zimowa, czyli początek lutego. Najgorzej ze wszystkich miesięcy zdecydowanie wspominam właśnie październik, bo kompletnie nie wiedziałam wtedy, co się dzieje. Nowe miejsce, nowi ludzie, nowi prowadzący, nowe wymagania. Najbardziej pomagała mi myśl: nie stresuj się tym, że nic nie wiesz, bo jesteś tu nowa. Każda osoba tutaj też kiedyś była nowa i jakoś dała sobie radę.

W listopadzie już było mi łatwiej, bo złapałam o co chodzi. Wdrożyłam się w rytm i było mi prościej. Zaczęłam nadrabiać zaległości, które zrobiłam sobie w październiku. Grudzień minął pod znakiem midtermów, czyli testów śródsemestralnych i pod znakiem zaliczenia, ile się na przed Świętami. Styczeń przyniósł ze sobą ogrom nauki przed zaliczeniami i przed sesją. Zdecydowanie był to najbardziej pracowity czas w całym semestrze, ale w lutym przyszedł zasłużony odpoczynek.

Przez pierwszy semestr studiów wyciągnęłam dwie ważne lekcje i chciałabym się nimi z Wami podzielić. Być może komuś z Was pomogą.

Liczy się spryt

Głównym wnioskiem po pierwszym semestrze studiowania jest to, że na studiach trzeba przede wszystkim być sprytnym. Nie ma sensu chodzić na wykłady, które nic Ci nie dają, bo profesor ledwo mówi i ciągle urywa myśli. Nie ma sensu uczyć się do egzaminu, który i tak jest potem sprawdzany losowo, a wkład włożony w przygotowywanie się do niego nie zwraca się w postaci adekwatnej oceny. Trzeba po prostu wybadać teren, popytać starszych roczników, kiedy warto się przyłożyć i solidnie pracować, a kiedy będzie to zwykła strata czasu i energii.

Nieobecności na studiach też są bardzo różnie postrzegane. Zdecydowana większość prowadzących nie brała nieobecności szczególnie pod uwagę. Oczywiście, o ile nie były jakieś ogromne ilości. Mam okazję studiować w trzech instytutach, z których każdy ma swoje własne zasady. Na Anglistyce można mieć 3 nieobecności (niezależnie, czy usprawiedliowione, czy nie), a później nie jesteś dopuszczony do zaliczenia albo musisz oddać np. dodatkową pracę. Na Romanistyce natomiast nie miało to zbytniego wpływu i Ci, którzy dużo „chorowali”, ale mieli odpowiednie oceny czy ilości punktów, zaliczali. Na wykłady można wcale nie chodzić i na niektóre ćwiczenia też. Warto ocenić, co się bardziej opłaca i tyle!

dsc_1866

Dobre rozłożenie materiału to podstawa

Sporo osób uważa, że na studiach jest zupełnie inaczej niż w szkole, bo uczysz się w sumie tylko w czasie sesji i krótko przed nią. Moim zdaniem, studia nie różnią się aż tak bardzo od nauki w liceum, przynajmniej na moim kierunku. Okazało się, że kolokwia są raz w miesiącu (tak, jak bywało w przypadku sprawdzianów w szkole), a wykładowcy wymagają pracy z zajęć na zajęcia, czyli całkiem sporo (u mnie w liceum nie było zwyczaju niezapowiedziane sprawdzania wiedzy). Największym zaskoczeniem było dla mnie to, że na studiach są prace domowe. Nie były one w formie jakiś rozwlekłych referatów do napisania, ale zwykłych ćwiczeń i wypracowań do złudzenia przypominających te, których tony pisałam przed maturą. Różnica polega na konsekwencjach naszych działań tzn. za nieoddaną pracę czy wypracowanie konsekwencje są albo zdecydowanie większe, albo sporo mniejsze. Ja głównie spotkałam się z tym drugim zjawiskiem, bo pan od ćwiczeń wychodzi z założenia, że prace piszemy dla siebie i dla naszego lepszego przygotowania do egzaminu. On musi mieć 3 oceny (ich wartość chyba nie miała znaczenia z tego, co zaobserwowałam wokół), żeby wstawić nam magiczne ZAL do USOS’a.

Ja, jak już pewnie wielokrotnie zauważyliście, jestem fanką planowania, ale w kwestii podziału nauki kompletnie poległam. Przez sporą część czasu robiłam niezbędne minimum i miałam sporo wolne, ale zdarzały się też momenty, kiedy naprawdę niewiele spałam i tylko się uczyłam. Dlatego podział materiału jest taki ważny. Gdybym robiła po trochu, ale cały czas zamiast na ostatnią chwilę wszystko, to oszczędziłabym sobie nerwów i stresu.

dsc_1865

W drugi semestr wkraczam mądrzejsza nie tylko o wiedzę zdobytą na zajęciach, ale też o doświadczenie, które zabrałam. Drugi semestr będzie na pewno spokojniejszy, ale już po pierwszych dwóch tygodniach widzę, że będzie ode mnie wymagał więcej systematycznej pracy.

Wydaję mi się, że systematyka to takie magiczne słowo-klucz do całego studiowania i z nim chciałabym dużo współpracować w tym semestrze.

4 odpowiedzi na „Jak przeżyłam pierwszy semestr na studiach?”

  1. Awatar agnesdreamsblog

    Wszyscy mówią, że pierwszy semestr studiów jest najgorszy ale dla mnie to nie jest prawda. Wiadomo, nowe otoczenie, ludzie, zasady ale jeśli chodzi o naukę to co semestr jest ciężko. Pewnie zależy też od rodzaju studiów i kierunku 🙂 Fajny blog 🙂 Będę zaglądać 😉

    1. Awatar Aleksandra

      Ja zaczęłam drugi semestr, więc nie mam zbytniego porównania na razie, choć już czuję, że mimo mniejszej ilości przedmiotów ten będzie cięższy 😉
      Cieszę się, że Ci się tu podoba i zapraszam częściej!

      1. Awatar agnesdreamsblog

        Ja jestem już na VI semestrze 🙂

  2. Awatar Ania
    Ania

    Ostatni był dla mnie najgorszy. Bez pomocy [marketing szeptany] nie dałabym rady. Człowiek zaczyna rozglądać się za praca zawodową, a tu nagle pisanie pracy dyplomowej, formalności. Uczelnia także nie przygotowuje do życia, tylko utrudnia start.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *