Mamy już koniec października (kiedy on minął?!), więc dla wielu z nas to czas, kiedy zaczynamy szukać kalendarza na nadchodzący rok. O ile u mnie kalendarze wiszące na ścianie kompletnie przestały się sprawdzać (rzadko kiedy na nie zerkam, prędzej sprawdzam w telefonie), o tyle te książk0we to coś, bez czego nie wyobrażam sobie funkcjonowania. W 2016 roku używałam dwóch kalendarzy i dzisiaj kilka słów o nich.
Pod koniec listopada minionego roku zakupiłam kalendarz, który dumnie nazywał się „Notes do kolorowania. 52 tygodnie z rysunkami, inspirują”. Na początku roku szkolnego dostałam kolorowankę i bardzo mi się spodobało, więc postanowiłam mieć ją w mniejszej wersji zawsze ze sobą.
Technicznie o „Notesie z kolorowankami”
Kalendarz podzielony został na tygodnie – na lewej stronie mamy dni tygodnia z rozpisanymi godzinami (8.00-20.00), a po prawej kolorowankę z kwiatowymi wzorami. Na początku notesu znajduje się strona, na której możemy się podpisać i umieścić swoje dane osobowe, zaś na końcu miejsce na zanotowanie urodzin i kilka stron na notatki. Tyle w kwestii technicznej, czas na praktykę.
Moja opinia
Kiedy kupowałam kalendarz wydawało mi się, że jest w nim w sam raz miejsca na to, co potrzebuję notować, czyli sprawdziany w szkole, prace domowe, ewentualnie jakieś sprawy do załatwienia. Jednak już w połowie stycznia okazało się, że chcę, zapisywać więcej, bo założyłam bloga. Przede wszystkim zabrakło mi miesięcznych rozpisek (strony/dwóch, na której mam cały miesiąc), gdzie mogłabym planować wpisy na bloga.
Później okazało się, że rozpisane danego dnia godziny są zbędne i dniówki przerobiłam na „check-listy” z zadaniami na dany dzień. Zaczęło się to w pewnym sensie sprawdzać, jednak plany na wpisy, plany codziennie i listy po jakimś czasie się mieszały i nie wiadomo było o co chodzi.
Na koniec tego wszystkiego okazało się, że brakuje mi wolnych chwil na kolorowanie, a zaległe, czarno-białe strony mnie denerwowały, bo miałam z tyłu głowy, że jeszcze powinnam coś zrobić. Kolorowanie przestało być taką frajdą, a stało się obowiązkiem.
Podsumowując, „Kalendarz z rysunkami, które inspirują” nie jest zły, o ile masz do notowania niewiele spraw np. spotkania. Jest też świetnym rozwiązaniem dla osób, które uwielbiają kolorować, ale nie chcą nosić ze sobą ciężkich kolorowanek A4. U mnie niestety się nie sprawdził, ale kosztował niewiele (niecałe 20 zł), więc nie żałuję, bo kolorowanki są naprawdę ładne i ciekawe.
Zrobiłam swój kalendarz!
Kiedyś przerabiałam stare zeszyty i notesiki nas kalendarze rysując w nich dni i tygodnie. Później od tego odeszłam, bo nie chciało mi się tego wszystkiego robić – dzielenie było monotonne i nudne. Jednak jakiś czas temu odkryłam, że ma to swoją nazwę – bullet journal. W skrócie mówiąc – samemu rysuje się cały kalendarz decydując się na to, co nam najbardziej odpowiada (wkrótce napiszę o tym więcej).
Ponieważ bardzo ciężko było mi znaleźć kalendarz idealny (i nie kosztujący ponad 40 zł) postanowiłam, że od października wrócam do własnoręcznego tworzenia plannera. W domu mam wiele zbyt ładnych, żeby w nich pisać notesów, które zamierzam do tego wykorzystać. Prowadzę swój kalendarz od początku października i obserwuję, co mi się sprawdza, a na co powinnam dołożyć miejsca i od listopada będę zmieniać jego wygląd.
Na chwilę obecną umieściłam w nim przekrój miesiąca oraz tzw. tygodniki. Nie planowałam miejsca na codzienne listy, ponieważ do końca roku będę umieszczać je w kalendarzu z kolorowankami. Umieściłam w nim także tzw. habit tracker, w którym koloruję kratkę, jeśli dobrze wypełnię swoje dobre nawyki, nad którymi w danym miesiącu pracuję. Dzięki temu mam wyraźny widok na postępy lub wręcz przeciwnie. Natomiast na końcu przewidziałam miejsce na podliczanie ubrań w mojej; książki, które chcę przeczytać; filmy, które chcę obejrzeć i listę zakupowych życzeń.
Dzięki takiemu rozplanowaniu mam wszystko, co chcę w jednym miejscu i nie muszę zakładać kolejnych zeszytów na poszczególne rzeczy. Notes mam zawsze przy sobie, dzięki czemu w dowolnej chwili mogę coś dopisać, zanim o tym zapomnę.
To już koniec dzisiejszego wpisu. Mam nadzieję, że zarówno recenzja, jak i alternatywny pomysł na kalendarz spodobały Wam się, a może zainspirowały. W najbliższym czasie na blogu pojawią się wpisy o bullet journalingu w moim wydaniu i być może Wy też zechcecie go prowadzić.
A jakie sposoby planowania sprawdzają się u Was najbardziej?
Dodaj komentarz