#26 Kaszmirowy Końsweek…

Zgadnijcie, kto ma dzisiaj urodzinki! Tak, Wasz ulubiony Kaszmirowy! Z tej okazji dostałem w końcu od mojej Pańci laptopa pod swoje kopytka (he he he), więc zapraszam Was na wreszcie jakiś ciekawy wpis na tym blogu. Ileż można czytać o jakiś notesach i życiu bez konia, prawda?

Muszę Wam przyznać, Ola to się chyba ostatnio wściekła, bo przez ostatnie dwa tygodnie ciągle do mnie przyjeżdżała. Najpierw jej nie ma i nie ma, a później nagle się zjawia, jak nie wiadomo kto i nie wiadomo dlaczego. I jeszcze każe mi pracować, jakby mi ktoś za to płacił czy coś.

Powiem Wam coś jeszcze, co Was zapewne tak samo zszokuje, jak mnie. Otóż pewne piątkowego poranka przyjechała do mnie skoro świt (tzn. o 9.30, dla mojej pani to niewykonalne w zimie), kiedy jeszcze pan stajenny nie zdążył mi dać łapówki (to wyjaśnię Wam później). Co więcej nie przyjechała sama, przyjechała z . . . weterynarzem! Czy może być gorszy widok dla konia o poranku niż jeździec i weterynarz. Nie sądzę. Pan weterynarz przywiózł ze sobą wielką wiertarkę i już wiedziałem, co mnie czeka. Chwilę później dostałem głupiego jasia i szlifowali mi zęby. Pan doktor chwalił mnie, jaki to niby jestem grzeczny (ciekawe, jaki miałem być na głupim jasiu?!) i chyba bardziej chwalił siebie, że jest taki bardzo mądry i udało mu się dawkę dobrze dopasować.

dsc_1716

Pańcia twierdziła, że to piłowanie zębów coś dało i od razu lepiej chodzę. Odpowiednią formą byłoby „chodziłem”, bo przez ostatnie jazdy na hali już jej tak do śmiechu nie było. Nie żebym był niegrzeczny czy coś, po prostu znalazłem w sobie niesamowite zasoby energii i postanowiłem je wykorzystać. Jak się okazało w niewłaściwy sposób, ale co niby ta moja pani wie, prawda?

Jeśli myślicie, że zniosłem zniewagę w postaci weterynarza i nie wyciągnąłem z tego konsekwencji, to się mylicie i to bardzo. Wyciągnąłem takie konsekwencje, że aż Oli w pięty poszło. A co! Niech ma za swoje! Otóż przed wyjazdem w sobotni teren Ola chciała mnie nauczyć, żebym stał posłusznie i czekał, aż wsiądzie, a ja kręciłem się i zacząłem się cofać. Pańcia myślała, że mnie utrzyma, ale byłem silniejszy (jak zwykle) i jej uciekłem na pastwisko. Niestety pod drodze wszędzie był lód, więc nie mogłem zrobić, aż pokazowej ewakuacji. Pobiegałem sobie trochę wzdłuż ogrodzenia i maszerowała moja wkurzona pani. A ja co? Wyrwałem jej się znowu! Taki spryciarz ze mnie! Ola poszła na koniec pastwiska i zawiązała taśmę, żebym nie uciekł jeszcze dalej (szczerze mówiąc nie planowałem, bo tam i tak śnieg). Ostatecznie oczywiście dałem się złapać i się na mnie wtarabaniła wsiadając na lodzie. Pojechaliśmy w teren i całą drogę byłem już kochaniutki, więc i tak dostałem swoją porcję marchewek, chociaż Ola groziła, że wszystko dostanie kózka ze złamaną nóżką.

dsc_1785

Wyjaśnię Wam jeszcze kwestię tych łapówek od stajennego, bo jego też już sobie wychowałem. Pewnej pięknej soboty, kiedy miałem zostać w boksie (to chyba taka kara za niechętne powroty z padoku), ale stwierdziłem, że spadam stamtąd, kręciłem się, kręciłem, aż w końcu z niego uciekłem, kiedy stajenny się moimi kupami zajął. Od tamtej pory zawsze wchodzi do boksu z jedzonkiem. Ja mu na znak grzebię w kieszeni i później dostaję marchewę. Deal jest taki, że mam marchewę gratis, nie muszę biec na padok, a stajenny może się spokojnie w gnoju bawić. Wszyscy zadowoleni! Próbowałem tę sztuczkę z Olą, ale od razu na mnie krzyczy, że mam nie gryźć. Z babą to się jednak nie dogadasz…

Na koniec Ola kazała Wam przekazać, że zmontowała jakiś wakacyjny film, na którym pięknie skaczę. Chodźcie na Youtube’a i obejrzyjcie te jej szalone wypociny.

Niech dziewczyna ma jakąś radość z życia!

zrzut-ekranu-2017-02-14-o-18-23-11



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *