Za oknem fajerwerki strzelają, jak szalone, chociaż do północy jeszcze trochę. A ja zabieram się do podsumowania kończącego się roku. Można powiedzieć, że na ostatnią chwilę, ale z drugiej strony zawsze mogło się coś jeszcze wydarzyć, prawda?
W tegorocznym podsumowaniu zamierzam skupić się tylko na tym, co wydarzyło się dobrego w 2018 roku. To, co było nie tak, zostawię dla siebie wyciągnę wnioski na nadchodzący rok. Dlaczego? Czuję, że nie doceniam tego, więc chcę wyciągnąć z niego wszystko, co się dobrego wydarzyło – mimo, że nasza głowa zazwyczaj skupia się na tych gorszych rzeczach.
Styczeń upłynął pod nauką do zbliżającej się sesji. Poza tym zaczęłam sama ćwiczyć w domu i bardzo to polubiłam. Na dobre wyszło mi też korzystanie z doładowania energii, które funduje początek roku – wszystko szło sprawniej i szybciej, a motywacji nie brakowało.
To w styczniu pojawił się wpis o mojej organizacji notatek, który jest najchętniej czytanym wpisem w historii bloga!
W lutym działo się sporo. Po pierwsze, Kaszmir miał zabieg na krtań. Wszystko przebiegło bez komplikacji, a na wiosnę Siwy wrócił do pracy. Poza tym, zrealizowałam mój prezent gwiazdowy na sesję wizerunkową, której owoce widzicie na blogu i we wszystkich social mediach. Na blogu ruszyłam z serią wpisów Co na uczelnię? z przepisami na studenckie lunch boxy, która cieszy się dużym zainteresowaniem. W tym miesiącu wydarzyła się też najważniejsza rzecz – zostałam zakwalifikowana na wyjazd na Erasmusa do Orleanu we Francji, który zbliża się wielkimi krokami.
W marcu miały miejsce dwa ważne wydarzenia. Pierwszym z nich był powrót w siodło! Załapaliśmy się na powrót zimy, więc nawet udało nam się trochę pojeździć w śniegu, ale za to jeden jedyny raz spadłam wtedy z Kaszmirowego, który nie wytrzymał z nerwowym kolegą. Drugim wydarzeniem były warsztaty fotograficzne w ramach OKFS, kiedy mogłam wypróbować swoje fotograficzne możliwości w nieco inny niż to tej pory sposób.
Najważniejszym wydarzeniem kwietnia był samotny weekendowy wyjazd do Poznania na Blog Conference Poznań. Po pierwsze, posłuchałam wielu ciekawych prelekcji. Po drugie, zobaczyłam przepiękny Poznań i bardzo polubiłam to miasto – szkoda, że podróż pociągiem aż tyle trwa. Po trzecie, kolejny raz bardzo spodobał mi się samotny wyjazd, kiedy dopasowuję się tylko do siebie.
Maj i czerwiec zlewają się w jedno i minęły błyskawicznie. Przede wszystkim to nauka do sesji i sesja. Skończyłam 21 lat i w sumie nic to nie zmieniło w moim życiu 😉 Ot, jestem dorosła już nawet w USA. Pań Koń wariował sobie na łąkach, jeździliśmy w tereny i cieszyłam się, że wreszcie możemy to robić bezstresowo.
W lipcu nadal trwało piękne i ciepłe lato. Na blogu ruszyła seria #clanestina12tygodni, podczas której uczyłam się języków. Co poza tym? Korzystanie z pięknej pogody, wyjazdy na koniec świata i zdjęcia w różnych okolicznościach natury.
Sierpień zaczęłam wyjazdem z siostrą do Gdyni. Miejsce wyszło bardzo spontanicznie, bo zamiast zagranicy wyszło polskie morze, ale ja Gdynię uwielbiam i mogłabym tam bywać wiele razy w roku, więc zdecydowanie nie żałuję. Pogoda dopisała, ale niestety nic nie wyszło z kąpieli, bo cały wyjazd w Bałtyku rządziły sinice. Najważniejsze jest to, że zjadłam moją ulubioną pizzę, zobaczyłam wschód słońca i odpoczęłam poza domem.
Sierpień był też miesiącem, w którym najchętniej czytaliście bloga. Dziękuję!
We wrześniu lato pojawiało się i znikało, a u mnie chyba nie działo się nic specjalnego, oprócz dylematów związanych ze stajnią. Wrzesień był trochę nijaki, ale pełen wycieczek rowerowych, jabłek i ostatnich dni wolnego.
Październik to powrót na uczelnię przeplatany wyjazdami na grzyby na koniec świata. Wraz z początkiem miesiąca zmieniliśmy z Kaszmirowym stajnię i była to chyba najlepsza decyzja, jaką podjęłam w tym roku. Wrócił spokój i nie muszę się martwić, co się u Siwego dzieje. Oczywiście wahałam się przed podjęciem ostatecznej decyzji, ale po trzech miesiącach nie żałuję.
W listopadzie na dobre dotarło do mnie, że to nie będzie łatwy semestr na studiach, dlatego nauka i pisanie prac zdominowały ten miesiąc. Co robiłam w wolnym czasie? Cieszyłam się z ostatnich ciepłych chwil jesieni, która jeszcze w listopadzie zaskakiwała słońcem i wysokimi temperaturami.
W grudniu nadeszła sesja i według maili, które do mnie spływają, coraz więcej przedmiotów zaliczyłam. Kiedy naukę miałam już za sobą, mogłam wreszcie odpocząć, cieszyć się bożonarodzeniową atmosferą, popijać miętowe kakao i nie myśleć o niczym. Spokojne zakończenie spokojnego roku.
Kończę ten rok z uczuciem niedosytu, że nie wykorzystałam go wystarczająco. Ale z drugiej strony, może to była chwila oddechu przed tym wszystkim, co wydarzy się w 2019? Na pewno szykuje się dużo zmian!
Dodaj komentarz