Jakiś czas temu koleżanka podesłała mi link do artykułu na temat szerzącego się wśród młodych ludzi perfekcjonizmu. Artykuł przeczytałam, przyjęłam do wiadomości i stwierdziłam, że to na pewno nie o mnie. A później przyszła sesja.
Moje podejście do wykonania zadania
Zawsze zabierałam się do wykonania danej czynności wcześniej i nadal nie należę do osób, które zostawiają sobie wykonanie pracy na ostatnią chwilę. Eseje i prace domowe staram się pisać i, jeśli jest możliwość, wysyłać wcześniej. Bardzo nie lubię, kiedy coś wisi mi nad głową i jestem doskonale świadoma konsekwencji zostawienia czegoś na ostatnie możliwe później. Czasami zdarza mi się popełnić karygodny błąd i nie przepisywać notatek do weekendu tuż przed kolokwium. Ale popełnia się go raz w życiu – bolący nadgarstek i dłoń skutecznie do tego zniechęcają 😉
Natomiast rzadko zdarza mi się dopracowywać coś godzinami szukając dziury w całym. Jestem na to zbyt leniwa. Jeśli efekt mnie zadowala, akceptuję go i nie staram na siłę ulepszać. Uważam, że zrobione i odhaczone jest lepsze od idealnie zrobionego. Gdybym nie akceptowała napisanych wpisów, pewnie długo czekalibyście na nowy film, a montowaniu filmów już nawet nie wspominam.
Dlatego od razu odrzuciłam od siebie łatkę perfekcjonisty w kwestii studiów. Ale zaliczenia to podejście zweryfikowały.
Jak niechcący zostałam perfekcjonistką
Mając 6 zaliczeń w jednym tygodniu ciężko poświęcić każdemu z nich wystarczającą ilość przygotowywań. Ja trochę na tym poległam, bo uczyłam się tego, co miałam najpierw, a ostatnie ciągnęłam mocno resztkami sił, ale nie zarywałam nocek. Tzn. jak na mnie to było zarwanie nocki – kładłam się spać ok. 24, ale dla przeciętnego człowieka raczej nie jest to zarwana nocka to to nie jest 😉 A potem szłam na kolokwium, pisałam i wychodziłam zła na siebie.
Bo nie poszło mi wystarczająco dobrze. Bo nie napisałam idealnie. Bo zapomniałam jednej daty. Bo pomieszały mi się informacje. Bo nie będzie 100%. Bo nie będzie 5. Bo jak ja chcę pisać bloga o studia, skoro sama nie potrafię się wystarczająco dobrze nauczyć?!
Tutaj wyjaśnijmy sobie jedną kwestię – nie miałam problemu z zaliczeniem żadnego przedmiotu (no dobra, oprócz filozofii, ale ostatecznie zaliczona w I terminie i nie muszę na to więcej patrzeć!). Moje własne wystarczająco dobrze przerosło mnie samą i zamiast cieszyć się wolnym, byłam zła na siebie, że mi nie wyszło. Po fakcie obudziła się we mnie perfekcyjna studentka z pragnieniem piątek od góry do dołu.
Jak sobie poradzić z perfekcjonizmem?
I wiecie, co zrobiłam? Przegadałam temat z Mamą, a później na spokojnie ułożyłam sobie wszystko w głowie. Muszę Wam przyznać, że bardzo zdziwiło mnie własne podejście. Zawsze miałam lepsze niż gorsze oceny, ale nigdy nie czułam nad sobą presji. Więc wspaniałomyślnie sobie tę presję zbudowałam. Ku własnej zgubie! Porównywałam się z sobą sprzed kilku lat, choć etap edukacji i wymagania były już zupełnie inne. Dlatego wszystkim, którzy mają podobne myśli, polecam przemyśleć jedną kwestię – czy naprawdę dobra ocena na studiach jest warta tylu nerwów?
Studia to nie jest moment, w którym nasza średnia ma największą wagę. Oczywiście liczy się, jeśli chcemy jechać na Erasmusa i jest kluczowa przy otrzymywaniu stypendium. Jednak mój zapał skutecznie ochłodził fakt, że na moim kierunku i roku stypendium dostaje jedna osoba. Serio. Natomiast powinniśmy pamiętać, że pracodawca nie będzie patrzył na naszą średnią podczas studiów 😉 Uczymy się dla siebie i dla posiadania wiedzy oraz doświadczenia. Po prostu.
Przyczyny studenckiego perfekcjonizmu
Stajemy się perfekcjonistami z dwóch powodów:
- chcemy sprostać własnym, wysokim oczekiwaniom
- chcemy sprostać presji otoczenia
Punkt pierwszy ma źródło przede wszystkim w naszej przesadnej ambicji. Ambicja nie jest zła, o ile nie przeginamy. Zdrowy rozsądek i umiar są najważniejsze. Powinniśmy się rozwijać, chcieć być lepszymi, ale nie wolno chorobliwie do tego dążyć. Drugą przyczyną jest rywalizacja, na którą jesteśmy nastawieni od samego początku. Chcemy być lepsi od wszystkich z klasy, a później z roku, wszak są naszą konkurencją na rynku pracy. A przecież są przedmioty – zapychacze, które trzeba zaliczyć, ale nie mają większego wpływu na nasze życie i karierę. Naprawdę uważacie, że jest sens uczyć się tego godzinami, tylko po to, żeby nie być gorszym niż inni? Ja uważam, że sensu nie ma.
Drugi punkt możemy od razu zrzucić na Instagram i pozamiatane. Wyidealizowane osoby, bla bla bla, dążenie do nierealnych ideałów => wszystkich ogarnia szaleństwo i nagle ścigamy się między sobą. Przyznam się szczerze, że zwalanie całej winy na social media mnie strasznie denerwuje. Najpierw wszyscy szukają tam idealnych obrazków i inspiracji, a później ich życie od oglądania cudownie się w nie nie zamienia, więcej tracimy na tym wiele cennego czasu, następuje wielka obraza, bo ten zły Instagram! Jeśli ktoś robi zbyt idealną kawę albo notatki, to przestańmy go obserwować i żyjmy dalej. Serio nikt nikomu nie każe obserwować danego konta!
Ale wracając do tematu, zdarza się, że wszyscy chcą od nas słyszeć o pięknych ocenach i staramy się do tego na siłę dążyć. Sama złapałam się na tym, że muszę mieć piąteczki, żeby móc dalej dla Was pisać. Co to za blogerka studencka, co nie ma piąteczek i stypendium. No tak być nie może! A potem dotarło do mnie, że niewiele osób oczekuje ode mnie bycia ideałem. Przecież nie jestem robotem! A Ci, którzy zechcą mi pojechać, to i tak to zrobią 😉 Pamiętajcie też, że często otoczenie nie wywiera na nas aż tak dużej presji, jak nam się wydaje. I tutaj wracamy do punktu pierwszego.
Wydaje mi się, że często nie czujemy tego, że jesteśmy perfekcjonistami. Chcemy być lepsi i tyle. Warto jednak pamiętać, że granica jest cienka i sami sobie możemy postawić wymagania, których spełnienie może okazać się pułapką.
Artykuł, o którym wspomniałam na początku wpis znajdziecie T U T A J.
Dodaj komentarz