Chyba nikogo nie muszę przekonywać, że pierwszy rok studiów nie należy najprostszych okresów w życiu. A co dopiero początek pierwszego roku! Dlatego przygotowałam dla Was wpis o tym, co mnie zdziwiło, zaskoczyło i co chciałabym wiedzieć, zanim zaczęłam studia.
- Plan zajęć
Plan lekcji w szkole był czymś oczywistym – dostawało się go na kartce albo robiło zdjęcie wywieszonemu na tablicy
i nie było większego problemu z zajęciami, na które się chodziło. Na studiach bywa różnie – słyszałam o osobach, które swój plan dostają i to jeszcze tuż przed rozpoczęciem zajęć (np. dzień przed). W moim przypadku okazało się, że na wszystkie ćwiczenia zapisuję się sama, a termin wykładów z przyczyn oczywistych jest jeden jedyny. Mało tego, swój plan znałam już 2 tygodnie przed semestrem zimowym, przed semestrem letnim około miesiąca, a teraz miałam rejestrację na większość październikowych zajęć już w czerwcu.
- Ilość i godziny zajęć
Na pierwszym roku bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie to, że wcale nie miałam, aż tyle zajęć. Zimą miałam 1 dzień wolny, latem w sumie 2 dni. Szczerze mówiąc, spodziewałam się zajęć od rana do nocy, codziennie. Oczywiście zdarzały się dni (jeden), kiedy kończyłam o 18.15, ale nie tego się spodziewałam. Z planu, który już znam, wiem, że ten rok nie będzie już taki kolorowy, ale tragedii też nie ma.
- Obecność na zajęciach
Zanim zaczęłam studia, wydawało mi się, że na uczelnię chodzi się od przypadku do przypadku, bo trzeba zdać egzaminy. Wyszło na to, że nieobowiązkowe są tylko wykłady (choć i tu zdarzały się różne „kwiatki”), a na ćwiczenia trzeba chodzić, bo nieobecności są dwie lub trzy w semestrze, łącznie z tymi usprawiedliwionymi. Mimo że, należę do osób, które i tak regularnie chodziłyby na zajęcia, to jednak był szok.
- Sposób, w jaki wyglądają zajęcia
Tutaj zaskoczyły mnie dwie rzeczy. Byłam świadoma, że idąc na studia językowe na zajęciach pojawi się sporo języków obcych. Sherlock, prawda? Jednak zdziwił mnie fakt, że wszystkie zajęcia prowadzone są w danych językach. Z angielskim wiedziałam, że większego problemu nie będzie (musiałam się tylko oduczyć zasypiania w momencie, kiedy ktoś dłużej mówił do mnie w tym języku 😉 ), ale francuskim się trochę stresowałam. Suma sumarum, nie było, aż tak tragicznie!
Drugą rzeczą, która mnie zaskoczyła, było to, że miałam bardzo dużo ćwiczeń, które do złudzenia przypominały lekcje w szkole. Myślałam, że będzie jakoś inaczej, choć nie jestem w stanie do końca określić, o co mi chodzi. Całe wielkie słowo „uniwersytet” powoduje, że czujemy, że zajęcia będą poważne itd., a to jednak takie zwykłe lekcje, tylko dłuższe. Trwają 1,5h, co dla mnie nie robiło zbytniej różnicy (w liceum miałam lekcje trwające 1 godzinę zegarową). Jednak jasne jest to, że dla osób, które w szkole miały zajęcia 45-minutowe, na początku wysiedzenie 2 razy dłużej będzie ciężkie. Teraz, szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie funkcjonowania w innym trybie.
- Miejsca zajęć
Możliwe, że Was też to zszokuje, ale te wszystkie wielkie aule i sale wykładowe pokazywane na filmach to trochę ściema. Oczywiście wykłady, na które chodzi sporo osób, odbywają się w aulach, ale też nie wszystkie. Rozczarowałam się, kiedy okazało się, że większość zajęć ma miejsce w zwykłych salach. W niektórych są ławki, a w innych krzesła z rozkładanym mikro-stolikiem, który jest złem wcielonym i na którym nawet kartka A4 w całości się nie zmieści. No serio, nie wiem, kto nad tym nie myślał, jak to wymyślał!
- Sposób sprawdzania wiedzy
Wiecie, że studia nie działają tak, że masz tylko egzaminy w sesji? Ja też nie wiedziałam, ale szybko okazało się, że są jeszcze kolokwia (czyli w sumie sprawdziany, raz na 1-1,5 miesiąca), kartkówki, wejściówki i jeszcze wypracowania oraz prace domowe na ocenę. Nieźle, nie?
- Poziom nauki
To punkt, który podpowiedziała mi Marta, z którą robiłam szybką burzę mózgów podczas pisania tego wpisu. Mam na myśli to, że ukończenie dobrego liceum z w sumie bardzo dobrymi wynikami, nie oznacza, że będziesz orłem na studiach. I to oczywiście działa w dwie strony, co mnie trochę zdziwiło na francuskim. W liceum nie miałam, aż takiego wymagającego francuskiego i nie był też na jakimś szalonym poziomie, a okazało się, że nie odstaję zbytnio poziomem od osób po klasach dwujęzycznych. Tylko nie wiem, czy powinnam się z tego cieszyć…
- Prowadzący i pracownicy uczelni
Mam wrażenie, że krąży wszechobecna opinia o tym, że prowadzący zajęcia są straszni/wredni/antystudenccy, a panie w dziekanacie to już w ogóle najgorsze zło tego świata. Ja mam to szczęście, że pani w naszym sekretariacie jest super! Miła i pomocna, a to najważniejsze! Wykładowcy w przeważającej nie są wcale tacy źli. Potrafią przekazać wiedzę, zainteresować. Nie mówię, że wszyscy, ale ja nie trafiłam, aż tak tragicznie, choć zdarzyli się i tacy, których będę unikać.
Powyższe 8 punktów to rzeczy, które najbardziej mnie zdziwiły, kiedy zaczęłam studia. Spora część z nich zaskoczyła mnie pozytywnie, więc nie taki diabeł straszny, jak go malują, a studiowanie może być całkiem przyjemną sprawą.
Pierwszoroczniacy, nie martwcie się! Pomyślcie, ile osób przeszło to przed Wami. I żyją. I to wcale nie tak źle 😉
Pozostali! Koniecznie podzielcie się swoimi wrażenia z początku studiów!
Dodaj komentarz