Między tym, co się dzieje w liceum i technikum a tym, co ma miejsce na uniwersytecie jest ogromna i głęboka przepaść. Ostatnio chcąc nie-chcąc, ale jednak bardziej chcąc, musiałam ją pokonać. I nie było to aż takie złe. Dziś trochę o moich pierwszych, jako studentki, wrażeniach.
Ważnym aspektem jest to, że studiowanie w pewnym sensie zaczyna się już podczas wyboru kierunku studiów i wyników rekrutacji. Później trzeba przeżyć stres i nerwy podczas logowania na zajęcia (niech żyje USOS!).
Na moje szczęście przez wszystkie te etapy udało mi się przejść pozytywnie, łącznie z trafionym jednym dniem wolnym na uczelni. Dzięki temu wszystkiemu 3 października dzielnie pomaszerowałam na pierwsze zajęcia z francuskiego. Co prawda na tylko jedne, bo resztę odwołali, ale byłam!
Muszę tutaj wspomnieć o bardzo ważnej kwestii! Wybierając kierunek studiów zapomniałam o pewnym szczególe i dopiero w połowie września uświadomiłam sobie, że moim jedynym przedmiotem, na którym mówią do mnie po polsku jest … wf. Także pisanie bloga uchroni mnie od zapomnienia części słów, mam nadzieję. Nawet na hiszpańskim od podstaw pani rzuciła nas na głęboką wodę i po polsku mówiła tylko w ostateczności.
Poza tym muszę Wam przyznać, że bardzo mi się nadal podoba mój kierunek i właściwie wszystkie zajęcia są interesujące, no oprócz wstępu do literaturoznawstwa. Nie do końca trafia do mnie idea nauki rodzajów wierszy po angielsku. Pozytywnie zaskoczyli mnie też wykładowcy, bo w większości nie sprawiają tak strasznego wrażenia, jak się słyszy. Są pozytywnie nastawieni do studenta, ale może ich „mordercze” zdolności ujawnią się dopiero podczas sesji.
Jak widzicie, jestem pewnie jedną z niewielu studentów, których cieszy studiowanie. Jednak prawie każdy przedmiot, na który chodzę mnie interesuje i zaciekawia. Być może stwierdzicie, że jestem nienormalna (a kto jest „normalny”?), ale wiecie, ja po to poszłam na te studia. Chcę dowiadywać się coraz to nowych rzeczy z dziedzin, które mnie interesują, bo sama je wybrałam i poszłam tam, bo chciałam.
Na koniec muszę jeszcze wspomnieć, że zajęcia na uczelni nie różnią się aż tak bardzo od liceum – kserówki, prace domowe, notatki i lektury, zajęcia w klasach. W tym semestrze mam 3 wykłady, które jeszcze się nie odbyły i może wtedy poczuję tą „uniwersyteckość”. Jest tylko jedna różnica – ciągle przemieszczam się z jednego instytutu do drugiego i więcej niż 2 ćwiczenia nie spędzam w jednym miejscu. Ale to już taki urok mojego kierunku.
Dodaj komentarz