…czyli co nowego u Siwego!
Dzisiejszy wpis nie jest z rodzaju tych, w których opowiadam o aktualnościach z ostatnich dwóch tygodni. Nie mogę jednak nie pochwalić Kaszmira, który w ostatnim tygodniu pracował nadzwyczaj dobrze. Już dawno nie zsiadałam z niego z takim uśmiechem na twarzy.
W tym wpisie chciałabym Wam opowiedzieć, dlaczego kiedyś startowaliśmy na zawodach, a teraz już tego nie robimy.
O ironio, teraz kiedy Wy czytacie ten wpis, ja prawdopodobnie biegam gdzieś po sopockim hipodromie i pomagam jako wolontariusz na międzynarodowych zawodach. Czyli jednak nie potrafiłam powstrzymać się przed uczestnictwem w tego rodzaju imprezie. Jest w tym trochę prawdy. Jednak przede wszystkim moja rola na zawodach jest tym razem zupełnie inna. Teraz wolę być obserwatorem niż zawodnikiem, bo w życiu trzeba próbować różnych rzeczy.
Kiedy zaczynałam swoją przygodę z jeździectwem, podziwiałam każdego, kto brał udział w zawodach jeździeckich. Byli to dla mnie ludzie bardzo prestiżowi i wyjątkowi, bo przecież to zawodnicy! Kilka lat później życie zweryfikowało moje poglądy, bo okazało się że startować każdy może, byle się na koniu jako tako trzymał. Z jednej strony była to super sprawa, bo dzięki temu i ja mogłam brać w tym udział, ale z drugiej strony ukazało się rozczarowanie. Cały ten wyidealizowany świat zawodników wydał się mocno nie w porządku.
Po dłuższym czasie, a niestety trochę to trwało, uświadomiłam sobie, że gnanie na złamanie karku i byle hajda do przodu niewiele jest warte. Dlatego kiedy kupiliśmy Kaszmira, postanowiłam, że więcej na przysłowiowe zawody „za stodołą” więcej nie pojadę, bo mi po prostu szkoda konia na takie warunki. Zamiast się czegoś nauczyć, bo przecież o to chodzi, moglibyśmy zrobić sobie krzywdę.
Starty z Kaszmirem rozpoczęliśmy więc na zawodach organizowanych przez bardziej odpowiedzialnych organizatorów i pod nadzorem wojewódzkiego związku. I z perspektywy czasu muszę przyznać, że od początku mieliśmy na zawodach mnóstwo problemów i zazwyczaj kończyły się zdenerwowaniem, a potem złością i żalem. Było kilka wyjątków od tej reguły, kiedy czułam że wreszcie się z Siwym zgraliśmy i wykonaliśmy w pełni to, co chcieliśmy. Ale to były naprawdę wyjątki.
Myślę, że był to jeden z trzech głównych powodów. Zakończyłam coś, co nie do końca sprawiało mi frajdę i za czym nie tęsknię. Ostatnie zawody, w których braliśmy udział poszły bardzo po mojej myśli i utwierdziłam się w przekonaniu, że Kaszmir to jednak super koń. I to mi wystarczyło. Nie potrzebuję na razie takich wyjazdów, bo wiem ile nas obojga i nie tylko nas kosztowałoby to nerwów i zachodu. Nie warto.
Drugą i trzecią kwestią są czas i pieniądze. Wyjazd na zawody wiązał się z prawie całym albo połową weekendu poza domem. Pobudką wcześnie rano, powrotem późnym popołudniem i ciągnięcie nadchodzącego tygodnia na pół-żywym, byle do soboty i odespać. Teraz nie chciałabym poświęcić temu aż tyle czasu.
Kwestia pieniędzy jest zawsze istotna, bo dobrze wiemy, że wszystko nas coś kosztuje. Nie oszukujmy się, że z zawodami tak nie jest. Stwierdziłam, że sumy poświęcone na weekendową przyjemność i zwracające się w niewielkim stopniu albo najczęściej wcale, wolę przeznaczyć na coś innego. Pójść na kurs, kupić obiektyw, generalnie uzbierać na coś, co w przyszłości przyniesie owocne skutki.
Tak właśnie wyglądała moja krótka historia z życia byłego zawodnika. Na koniec chciałabym tylko dodać, że nie wykluczam startu kiedyś w przyszłości na jakiś zawodach. Cały czas się z Kaszmirem rozwijamy i być może nadejdzie chwila, w której będziemy mieli możliwość startu w zawodach ze spokojem, przyjazną atmosferą, zabawą i pełną współpracą. Nie mówię, że nigdy nas na parkurze lub czworoboku nie zobaczycie. Ale na razie jest dobrze tak, jak jest.
Dodaj komentarz