Temat bullet journala, czyli własnoręcznie robionego przeze mnie kalendarza, ostatnio trochę ucichł na blogu, dlatego postanowiłam go wreszcie odświeżyć. W dzisiejszym wpisie skupiłam się na funkcjach bujo, które sprawdzają mi się się szczególnie w życiu studenckim.
Jednym z głównych przyczyn mojej zamiany zwykłego kalendarza (tzn. gotowego i wydrukowanego) na bullet journal był brak wystarczającej ilości miejsca na wszystkie potrzebne notatki. W moim obecnym kalendarzu mogę mieć przestrzeń na co tylko zechcę, dlatego nie szczędziłam jej na zapisywanie ważnych spraw związanych ze studiami.
Na początku muszę przyznać, że w obecnym momencie nie wyobrażam sobie funkcjonowania bez jakiegokolwiek kalendarza. Niby pamięć mam niezłą, a nawet lepszą niż niezłą, ale spisanie wszystkiego na papierze pozwala na bardziej obiektywnego spojrzenie na sprawy i zapobiega ewentualnemu zapominaniu o ważnych terminach. W moim przypadku jest to zadanie kropek w widoku całego miesiąca, które oznaczają wszelkie prace na ocenę (te do oddania, ale też kolokwia/zaliczenia/egzaminy/ devoir sur table). Zbyt duże nagromadzanie kropek w jednym miejscu jest też znakiem tego, że warto zrobić część rzeczy wcześniej, bo na ostatnią chwilę może być za późno.
Najwięcej studenckich informacji znajduje się w widoku tygodnia i są one rozwinięciem spraw z widoku miesięcznego. To tutaj zapisuję dokładnie z jakiego przedmiotu piszę dane prace i czasami dopisuję też bardziej szczegółowe informacje na ten temat. Absolutnym must be w tegorocznych widokach są lektury na zajęcia z literatury amerykańskiej. Bez tego na pewno nie wiedziałabym, z czego powinnam przygotować z syllabusa.
Niezmiennie mnie dziwi, chociaż teraz już coraz mniej, fakt, że na studiach są prace domowe w formie takich zwykłych ćwiczeń i zadań z zajęć na zajęcia. Odkąd dostały one swoje miejsce w moim kalendarzu i prawie nie pomijam prac domowych nieświadomie (ale zdarza się, że świadomie rezygnuję z ich robienia 😉 ). Jeśli jednak ich nie zapiszę, to czasami jestem zdziwiona jakimś artykułem na jutro.
Warto też wprowadzić w swoim kalendarzu tzw. tracker nauki, czyli miejsce, w którym będziemy zapisywać, ile się danego dnia uczyliśmy. W styczniu i grudniu korzystałam z monitorowania nauki, które widzicie na zdjęciu poniżej po lewej stronie; natomiast w marcu, kiedy chciałam uczyć się języka godzinę dziennie, używałam tego, co widzicie na zdjęciu po prawej stronie. W maju też chciałabym wprowadzić coś takiego, najlepiej w formie wykresu, ponieważ planuję zacząć uczyć się systematycznie do zaliczeń końcowych. Jednak rysowanie wykresu w zeszycie w linie nie jest ani najprostsze, ani szczególnie ładnie wyglądające.
Ostatnią studencką rzeczą w moim bullet journal jest rozplanowanie nauki przed sesją. W zimie zabrałam się za to za późno i ostatecznie uczyłam się wszystkiego na raz, więc mój plan ładnie wyglądał tylko na papierze.
W sesji letniej jestem już mądrzejsza i zabrałam się za wszystko wcześniej, czyli ponad miesiąc wcześniej. Tak, jak powyżej wypisałam wszystkie przedmioty, które muszę zaliczyć, formy ich zaliczenia i oczywiście daty. Postanowiłam też bardziej kompleksowo zmusić się do nauki, czyli zaplanować dokładne terminy (tygodnie), w których uczę się przewidzianej partii materiału. Mam nadzieję, że w ten sposób nie zrobię sobie zaległości i nie zostanie mi tona nauki na ostatnią chwilę.
Jak widzicie, bullet journal jest narzędziem, które zawsze możemy doskonale dopasować do swoich potrzeb. W moim przypadku idealnie pomaga mi w ogarnięciu studenckiej rzeczywistości. Warto jednak pamiętać, że nawet najlepszy i najdroższy kalendarz nie nauczy się za nas i nie napisze za nas prac.
Po więcej odsyłam t u t a j.
Dodaj komentarz