Ciepłe dni odeszły już w niepamięć, mimo że ponad tydzień temu słonko przepięknie grzało. Nierozerwalnie ze zmianą pogody wiąże się zmiana garderoby – taki urok naszego klimatu. Tym razem postanowiłam przyjrzeć się mojej szafie dogłębnie i zapisać wnioski, żeby na wiosnę nie poczynić niepotrzebnych zakupów i pamiętać, co się sprawdziło, a co nie. Do tego wszystkiego dołączyłam kilka akapitów o ubraniach na jesień i zimę, więc zapraszam na mój rachunek sumienia.
Letnia garderoba
Ubrania
Z minionego sezonu zapamiętam to, że ubrań letnich mam zdecydowanie pod dostatkiem, szczególnie jeśli chodzi o bluzki i sukienki. W tym roku ze względu na koniec szkoły już w maju, większości ubrań nie założyłam, bo nie miałam okazji. Rano jechałam do stajni w bryczesach i bluzce, a popołudnie spędzałam w sukience lub krótkich spodenkach i koszulce. Dlatego nie przeprowadziłam brutalnych porządków w szafie, jak rok wcześniej. Wielu rzeczy nie mogłam ocenić, jako niepotrzebne, a część z nich wyrzucałam na bieżąco – zakładałam i decydowałam czy dobrze się w tym czuję. Nie? To do widzenia.
Myślę, że w nadchodzących lat będę dążyć do redukcji ciuchów na tę porę. Spotka to z pewnością sukienki – wystarczy mi jedna do ogródka lub po domu oraz dwie na wyjście na uczelnię czy gdzieś na przyjęcie. Na chwilę obecną mam ich prawie 3 razy więcej!
Idealną ilość posiadam spódnic, spodni 3/4 i krótkich spodenek, chociaż tych ostatnich spokojnie mogłabym mieć max.1-2 pary. Jest to jedyny element garderoby, który mnie w pełni satysfakcjonuje – nie za dużo, nie za mało. Chciałabym osiągnąć taką równowagę w pozostałych częściach szafy.
Już kiedyś pisałam też, że mam za dużo t-shirtów i niezmiennie to podtrzymuję. Zacznę od pozbywania się tych kolorowych, bo dochodzę do wniosku, że najlepiej czuję się w białych, beżowych i szarych. Taka klasyka w odcieniach nude i luźne koszulki w paski najlepiej pasują do mojego stylu. Szlaban na kupowanie dałam sobie kilka miesięcy temu i cofnę go dopiero, jak w szafie zostanie mi maksymalnie dziesięć bluzek z krótkim rękawem. Przed chwilą policzyłam, teraz mam ich 37! Spokojnie mogłabym przeprowadź wyzwanie 30 dni w różnych bluzkach.
Buty
Pod względem butów kończące się lato mogę uznać za sukces. Bardzo wiele par zakończyło swój długi i wysłużony żywot i 5 z nich nie wraca już na półkę. W moim przypadku można uznać to za ogromny sukces, nawet jeśli na zimowy odpoczynek udało się 9 par.
Lato 2017 będzie ostatnim sezonem moich kolorowych balerinek, bo zauważyłam, że przestaje mi się podobać ich krój/kształt. Zdecydowanie bardziej podobają mi się w kształcie mokasyn czy espadryli. No i kolorowość kolorowych butów to przestaje być moją bajką. Na chwilę obecną nie miałabym najmniejszych oporów, żeby posiadać 6 par butów: sandały, japonki, baleriny (czarne i nude), krótkie trampki i ewentualnie długie trampki + dwie pary butów na obcasie na większe wyjścia.
Wnioski
Wniosek całych moich przemyśleń jest prosty – koniec z zakupami przed nadchodzącym latem.
Kolejne lato na pewno przeżyję bez nowych szmatek (trzymajcie mnie za słowo!), ponieważ muszę dochodzić to, co mam. Jedynymi zakupami, na które mogę dać sobie zielone światło, to te z obuwiem. A konkretniej mogę kupić !dwie! pary -> długie trampki, ponieważ w tym roku obie pary zginęły tragicznie i ewentualnie cieliste/szaro-beżowe baleriny, aczkolwiek posiadam jedne na koturnie i chyba się nimi zadowolę przez kolejny rok, dopóki nie zamorduję moich kolorowych. Na wszystko inne obowiązuje bezwzględny zakaz!
Jesienno – zimowa garderoba
Ubrania
Ponieważ t-shirty zaliczyłam do garderoby letniej, jesienno – zimowa nie wygląda już tak tragicznie. Moimi ulubionymi ciuchami na chłodną porę są koszule i swetry. Chwilowo odeszła mi ochota na chodzenie na uczelnię w bluzach i czułabym się w nich źle, dlatego w przyszłości pewnie zmniejszę ich liczbę do 1. Jak zobaczycie z grafiki poniżej, gdybym się postarała, to prawdopodobnie przez kilka miesięcy mogłabym chodzić codziennie w innej górze. To zdecydowanie za dużo, dlatego postanowiłam prowadzić notatnik ze strojami i obserwować to, co noszę.
Ze swetrami i ich pozbywaniem się pójdzie raczej gładko, bo wiele jest już w kiepskiej kondycji ze względu na to, że służą mi od wielu lat. Pod koniec zimy ich liczba nie będzie już taka pokaźna, a ja zyskam więcej przestrzeni. Na razie rządzi się w nich tęcza:
Wśród moich długich spodni królują obecnie czarne rurki, a o jeansach mogłabym kompletnie zapomnieć. Ot, odwidziały mi się. Na szczęście i jednych, i drugich mam rozsądną ilość, więc problemu nie ma.
Zaglądając jeszcze w moje ubrania wierzchnie, muszę przyznać, że ich ilość jest idealna. Powoli dążę do zmniejszenia liczby płaszczków, ale po prostu je znoszę, aż ich żywotność minie. Cały czas poszukuję przeciwdeszczowego trencza z kapturem, ale sklepy albo tego na razie nie produkują, albo ceny są dla mnie zaporowe.
Buty
W porównaniu do lata, ilość mojego obuwia na sezon przejściowy i na zimę jest zdecydowanie mniejsza – mam w sumie 6 par butów, w których chodzę od października do kwietnia. Idealnie i jeśli mogłabym dodać do tego tylko jedną parę – przeciwdeszczowe, gumowe sztyblety, bo nie zawsze wodoodporne adidasy są odpowiednie do sytuacji i bywają po prostu za krótkie. Dzięki temu, że wiosną na promocji udało mi się kupić porządne buty na zimę, w tym sezonie nerwów i poszukiwań nie będzie.
Akcesoria
Latem ze względu na temperatury, staramy się nosić na sobie, jak najmniej. Zimą ze względu na temperatury, nosimy czapki, szaliki, rękawiczki. Dzięki temu, że moja Mama uwielbia robić na drutach, mam je idealnie dopasowane, świetnej jakości i w zdecydowanie lepszej niż sklepowa cenie. Niestety zgubą są różnorodne kolor wełny, które aż chce się mieć. Przez to wszystko uzbierała mi się całkiem kolekcja i sporej części z nich nie noszę albo noszę sporadycznie – zakładam ciągle te same, które są na wierzchu. Podobnego losu doświadczyły szaliczko-apaszki, które kilka lat temu namiętnie nosiłam i kupowałam. Teraz zwyczajnie o nich zapominam i zastanawiam się, co z tym faktem dalej począć.
Na koniec chciałabym Wam jeszcze powiedzieć, że to nie koniec wpisów o ubraniach na Clanestinie, a dopiero początek. Mój proces budowania garderoby trwa i zależy mi na tym, żeby o wszystkim na bieżąco informować Was na blogu, skorzystam z tego także ja sama. Postanowiłam, że co miesiąc – 20 dnia będę dokonywać podliczeń ubrań w mojej szafie, bo to najbardziej obrazuje wielkość mojego „problemu”. Przeraziło mnie to we wrześniu i mam nadzieję, że do 20 października, choć w jednej kategorii będę na minusie. Dzięki temu, łatwiej mi się kontrolować i nie kupować niepotrzebnie – listę mam zawsze przy sobie. Oby mój sposób się sprawdził!
A jak u Was wyglądają problemy szafowe? A może jesteście szczęśliwcami i nie macie ich wcale?
Dodaj komentarz