Jazda konna nauczyła mnie oczywiście samej umiejętności utrzymywania się na koniu i to tak, żeby to jeszcze jakoś sensownie wyglądało. Jeżdżąc konno nauczyłam się też kilku rzeczy, które przydają mi się każdego dnia i nie chodzi mi o umiejętność zakładania siodła czy ogłowia…
Jeździectwo nauczyło mnie…
…odpowiedzialności
za siebie i za zwierze, a także za innych. Bądźmy szczerzy, konie same o siebie w dzisiejszych czasach nie zadbają i to człowiek jest za nie w pełni odpowiedzialny. Musi zapewnić mu odpowiednie warunki, obserwować zachowanie, stan zdrowia, komfort. Nie ma tak, że coś się samo zrobi albo ktoś cudownie dopilnuje za nas czegoś. Jeździectwo nauczyło mnie odpowiedzialności, bo wiem, że to ja jestem odpowiedzialna za zdrowie Kaszmira, a nie ktokolwiek inny i z tym muszę się bardzo poważnie liczyć.
…cierpliwości
Konie mają to do siebie, że są żywymi istotami i mają własny rozum. Jazda konna to jedyny sport, w którym za sukces odpowiedzialne są dwa żywe organizmy, a nie tylko człowiek. Bardzo często coś idzie nie po naszej myśli, wszystko się psuje, a my możemy tylko cierpliwie po raz pięćsetny najechać na przeszkodę czy kręcić ósemkę, aż uda nam się zakończyć pracę dobrym efektem.
…panowania nad emocjami
głównie mam na myśli tutaj złość, jak Siwy Osiołek upiera się, żeby zrobił coś po swojemu albo po prostu ma gorszy dzień i coś nam nie wychodzi. Jednak im bardziej się zdenerwuję, tym gorzej się to skończy, a o jakimkolwiek wyżyciu się na koniu nie ma najmniejszej mowy. Zazwyczaj niezbędne jest 10 głębokich oddechów, no może 100, no dobra w ostateczności po 1000 jest spokój.
Kaszmir, ale w sumie Wera też (klacz, którą dzierżawiłam zanim kupiliśmy Siwego) nauczyli mnie radzenia sobie z bezsilnością, chociaż myślę, że i tak nie radzę sobie z tym w pełni. O tym, że Kaszmir lubi chodzić własnymi drogami pewnie wiecie i czasami, a nawet dosyć często jedyne, co mogłam zrobić to siąść i płakać. I tak się działo, kiedy nie chciał skoczyć nic za zawodach, nie chciał wejść do przyczepy. Myślę, że teraz już mi to trochę przeszło i nie rusza mnie to, aż tak. Nauczyłam się z tego śmiać, bo Siwy już taki jest albo przynajmniej nie reagować zbytnio emocjonalnie. Może to kwestia przyzwyczajenia albo po prostu znieczulenia.
…wytrwałości
w dążeniu do celu. Pracy, pracy i pracy. Obserwacji i radości z niewielkich postępów i poprawy, a także tego, że czasami trzeba cofnąć się 10 kroków, żeby zrobić jeden malutki krok do przodu. Bo tak to właśnie z jazdą konną bywa..
…wytrzymałości
fizycznej i psychicznej. Dzięki jeździe konnej zdecydowanie podniósł mi się na przykład próg bólu i niewiele rzeczy jest mnie w stanie powstrzymać przed wsiadaniem na konia. Nie wiem, czy Wam już opowiadałam, że najpoważniejszy wypadek z koniem miałam nie siedząc na nim, ale wchodząc do stajni, kiedy Kaszmir zrobił w tył zwrot, a ja się potknęłam o widły i upadłam pod niego. Dwa dni przed Wielkanocą – palec miałam porządnie wybity, a udo z siniakiem w kształcie kopyta, bo Kaszmir nie był w stanie mnie ominąć.
Jaki jest z tego wniosek? Następnego dnia wsiadłam na lonżę (bo nie byłabym w stanie w pełni kontrolować konia) ze spuchniętą nogą i zabandażowanym palcem. Jeździłam i nic sobie nie robiłam z bólu. Podobnie było z upałami, mrozem, głodem i pragnieniem. Nie zawsze było to najmądrzejsze, ale moje ciało nie miało większych szans na bunt 😉
…uważności i refleksu
W stajni trzeba mieć oczy dookoła głowy i nie tylko. Dodatkowo trzeba też mieć umiejętność przewidywania przyszłości, żeby wiedzieć, czego koń się przestraszy, zanim jeszcze to zrobi i ucieknie w bok galopem. Trzeba uważać, żeby nie dostać kopa albo gryza w palec. Trzeba uważać, żeby koń się po Tobie nie przespacerował albo nie zostawił Cię piachu.
Kaszmir tak mnie wytrenował na różne straszydła, że kiedyś jadąc samochodem na siedzeniu pasażera spięłam się i odskoczyłam, bo ktoś niespodziewanie wyszedł zza drzew w lesie. Odruchy, których nauczyłam się na koniu podświadomie zadziałały nawet wtedy, gdy na nim nie siedziałam.
…dyscypliny i organizacji czasu
Co robi przeciętny gimnazjalista po powrocie do domu? Siada przed komputerem, gdzieś tam odrabia lekcja i chwilę się pouczy, chociaż następnego dnia narzeka, że i tak nie ma czasu. Co robiłam ja? Wracałam do domu, jadłam turbo obiad i jechałam do stajni. Około 19.00 wracałam do domu odrabiałam lekcje, uczyłam się, czytałam lektury na czas i byłam dobrze przygotowana na następny dzień. Rzadko zdarzało się, żeby brakowało mi czasu, a już na pewno nie przypominam sobie, żebym z tego powodu marudziła. Im mniej czasu, tym lepsza organizacja.
Odnośnie dyscypliny to jeszcze mogę dodać to, że nigdy nie przyszło mi do głowy dyskutować z instruktorem czy trenerem. Nie zawsze się z nimi zgadzałam, szczególnie pod koniec zarówno jednej, jak i drugiej współpracy, ale podczas treningu nie było mowy o dyskusji. Nie był to ani czas, ani miejsce na to. Czasami działałam nawet zanim o tym pomyślałam, po prostu moje mięśnie pracowały automatycznie bez udziały świadomej pracy mózgu. Taka byłam porządnie zdyscyplinowana! Później zaczęłam mieć wątpliwości odnośnie metod pracy z koniem i prowadzącymi jazdy się rozstawaliśmy, bo nie miało to sensu.
Nie ma chyba nic bardziej irytującego jeźdźców niż stwierdzenie, że na konie to nie sport, bo tam się tylko siedzi i nic nie robi. Jeździectwo to sport, który uczy wielu umiejętności oprócz samej jazdy. Cieszę się, że kiedyś miałam okazję po raz pierwszy wsiąść na konia i zostać w siodle na dobre. Miało to ogromny wpływ na to, kim jestem teraz, jakie mam priorytety i jakie decyzje podejmuję, będę podejmować.
Więc proszę mi tu nie pisać, że konie są bez sensu! 😉
Dodaj komentarz