Jak nie zwariować przy zmianach planów?

Jeśli obserwujecie mnie dłuższy czas, wiecie, że uwielbiam wszystko planować, rozpisywać, robić tabelki i listy to-do. Lubię wiedzieć, co dalej i mieć swoje rutyny, dlatego zmiany planów to jedna z gorszych rzeczy, która mi się przydarza. Przychodzą z zaskoczenia i sieją zamęt.

W sierpniu, tydzień przed naszym wakacyjnym wyjazdem do Albanii (-> Albania) chciałam obrobić się ze wszystkim na zaś tzn. napisać wpisy na bloga, nagrać i zmontować filmy, na spokojnie się spakować. Listy zadań były dłuższe z dnia na dzień, a czasu nie przybywało. I wtedy na Kaszmira spadły wszystkie chorobowe nieszczęścia świata. Prawie codziennie mieliśmy wizytę weterynarza i nie dało się przewidzieć, czy danego dnia będę miała chociaż chwilę wolnego, czy z powrotem będę musiała jechać do stajni.

A plany tylko rosły i kumulowały się jeden na drugim, co powodowało, że denerwowałam się jeszcze bardziej. Jakby Kaszmirowe chorowanie to za mało… Wtedy dotarło do mnie, co właściwie nie jest żadnym odkryciem, że w ten sposób do niczego, oprócz frustracji, nie dojdę. Postanowiłam opracować strategię przetrwania, która opierała się na kilku punktach.

DAĆ SOBIE SPOKÓJ Z PLANAMI NA KOLEJNE DNI

Bullet Journal daje mi swobodę „przemilczenia” niektórych dni. Nie chcę robić planów, to nie robię, a puste miejsce uzupełniam później. Gotowe kalendarze niejako wymuszają na nas zapisywanie nowych rzeczy, bo mają na to gotowe miejsce, a przecież nie lubimy, kiedy puste miejsce pozostaje puste. Mamy wrażenie, że nie byliśmy produktywni i zmarnowaliśmy dzień.

Ja w przypadku zalegających planów nie mam w zwyczaju przepisywać ich na kolejny dzień. Szkoda mi miejsca i zachodu. Biorąc je pod uwagę planuję kolejne dni i dzięki temu nie mam, aż takiej kumulacji zadań. Jeśli nazbiera mi się za dużo zaległości, a bieżące sprawy mogą poczekać, staram się realizować stopniowo zaległe zadania. Dopiero później zabieram się za kolejne, nowe.

PRZEORGANIZOWAĆ PRIORYTETY

To trochę wiąże się z tym, co napisałam w poprzednim akapicie. Chodzi mi to, że w momencie, w którym plany się sypią, wybrać te ważne i ważniejsze. Realizację planów zaczynamy oczywiście od tych drugich i stopniowo, krok po kroku, przechodzimy do pierwszych. Rzadko zdarza się, że wszystko, co mamy do zrobienia jest super-pilne i najważniejsze. Jeżeli nasze plany sypią się z powodów zdrowotnych, to oczywistością jest, że najpierw zajmujemy się leczeniem, a później nowym wpisem. Oczywiście dla każdego coś innego ma większą wartość, dlatego to na niej trzeba się skupić, kiedy plany zmieniają się, jak im się podoba.

REALIZOWAĆ ZADANIA W CAŁOŚCI

Jedną z najgorszych rzeczy, jaką możemy sobie zrobić przy nakładających się planach, jest ich realizacja po trochu. Zaczęcie jednej, następnie kolejnej i tak dalej. Co z tego mamy? Rozgrzebaną górę spraw, ale żadna z nich nie jest skończona, więc nie możemy jej puścić w zapomnienie. Nadal nad głową wiele ich wisi, ale tym razem lekko zaczętych. Niedoprowadzone do końca potrafią męczyć bardziej niż te jeszcze niezaczęte. Dlatego warto odhaczać zadania według ich ważności albo zacząć od tych najkrótszych. Często jest ich najwięcej, a przecież najłatwiej się z nimi uporać!

NIE ZARYWAĆ NOCEK

To akurat dla mnie najmniejszy problem, bo mój organizm nigdy nie był przyzwyczajony do działania w późnych godzinach nocnych. Około 23 wyłącza zasilanie i dziękuję, dobranoc. Nie uczę się po nocach, nie odrabiam prac domowych, nie piszę wpisów, nie montuję filmów. Wiem, że nie wyszłoby z tego nic dobrego i następnego dnia byłabym po prostu nieprzytomna. O ile dobrze pamiętam, to chyba tylko raz zarwałam nockę dla nauki do kolokwium z gramatyki. Na pewno je zaliczyłam, ale nie wiem, czy było to tego warte.

WYLUZOWAĆ

Tak, jak wspominałam na początku, niespodziewane zmiany planów powodują wiele nerwów, stresu i często prowadzą do frustracji. W takich momentach warto nie dać się zwariować. Panika z powodu tego, że z niczym się nie wyrobimy, na pewno nam nie pomoże. Może tylko spowodować, że wszystko będzie lecieć nam z rąk, zaczniemy łapać sto srok za ogon i z niczym się nie obrobimy w całości, o czym już wspominałam wcześniej. Najważniejsze jest wziąć głęboki oddech i przyjąć na klatę sytuację, która nas zaskoczyła. Powiedzieć sobie, że to nie koniec świata; zakasać rękawy i iść do przodu!

Czy zmiany planów mogą być dobre?

Tak!

Krótsze o 3 godziny zajęcia czy mniej spraw do załatwienia to zawsze przyjemna odmiana, dlatego nie chcę demonizować zmian planów. Wydaje mi się, że nawet te złe wychodzą nam na dobre, bo dzięki temu możemy zweryfikować nasze cele, wartości, priorytety i, być może, pozbyć się części dla lżejszej głowy i świętego spokoju.

A Wy jak radzicie sobie z niespodziewanymi zmianami planów?



2 thoughts on “Jak nie zwariować przy zmianach planów?”

  • Uwielbiam rutynę. Wiem co mam roić po kolei w ciągu dnia. Oczywiście z grubsza mam plan na kolejne dni. Każda zmiana planów, bo wyskoczyło mi coś niespodziewanego wybija mnie z rytmu. I tu wszystko zależy od dnia, jednego wszystko się wali, mam mętlik w głowie, nie wiem co mam robić w dalszej kolejności, a innego po wykonaniu nieplanowanego dodatkowego zadania bez problemu wskakuję na właściwe tory i kontynuuję moją codzienną rutynę. Jeszcze nie doszłam do tego, aby zawsze łatwo dostosować się do tych zmian, ale ciągle pracuję nad tym…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *