Sarajewo i Belgrad były tylko przystankami w naszej podróży do głównego miejsca wakacyjnego wypoczynku, czyli do Albanii. Jest to kraj, który w przyszłym roku prawdopodobnie przeżyje swój wielki bum i pół Polski do niego pojedzie. Nam udało się wcześniej, dlatego mam dla Was rady i wrażenia po tygodniu spędzonym w tym kraju.
Dojazd
Albania to bałkański kraj znajdujący się w przeważającej części nad Morzem Adriatyckim i na południowym krańcu nad Morzem Jońskim. Ze względu na swoją historię, to państwo dopiero teraz zaczyna się rozwijać turystycznie. Wpływ na liczbę turystów w Albanii ma także fakt, że jest to kraj w przeważającej części muzułmański, a więc „z automatu” uważany za niebezpieczny. Krążą plotki, że wszyscy wokół kradną (tak naprawdę „moda” na kieszonkowców jeszcze tam nie zawitała i takie kradzieże praktycznie nie istnieją, a ponadto Albańczycy darzą turystów dużym szacunkiem i nie ma mowy by próbowali ich okraść), a do tego na każdym kroku się kogoś porywa. My odnieśliśmy nieco odmienne wrażenie i nie czuliśmy się zagrożeni. Miejscowość, a właściwie miasto, w którym spędziliśmy nasz wyjazd, przypominało typowy nadmorski kurort np. w Chorwacji. Jedyne, co je w dużej mierze różniło to bałagan i brud, śmieci wyrzucone na środku ulicy. Sami byliśmy świadkami, jak pani wyniosła śmieci i wyrzuciła je za barierkę oddzielającą drogę od zbocza góry – ja nie widzę, to syfu nie ma.
Połowę trasy dojazdowej do Albanii opisałam Wam we wpisie o Sarajewie, a trasę powrotną opisałam w pierwszym wpisie o Belgradzie, więc tam Was odsyłam, żeby nie przedłużać tego wpisu. Tutaj opiszę Wam tylko drogę z Sarajewa do Sarandy, w której mieszkaliśmy. Z Sarajewa wyruszyliśmy o 6, czyli zaraz po tym, jak zrobiło się jasno. Ze względu na drogi nie decydowaliśmy się na jazdę po ciemku. Kierowaliśmy się na granicę z Czarnogórą, a następnie na Podgoricę – stolicę tego kraju. Po przekroczeniu granicy od razu zauważyliśmy poprawę jakości dróg, a do tego widoki zapierały dech w piersiach.
Z Podgoricy kierowaliśmy się na Tiranę, stolicę Albanii i przekroczyliśmy granicę z tym krajem w miejscowości Shkoder. Możecie w niej zobaczyć przepiękne jezioro – my nie mieliśmy na to czasu. Albańczycy jeżdżą, jak chcą i główna zasada w ruchu drogowym mówi, że większy ma pierwszeństwo. Trąbią na wszystko – żeby wymusić, żeby ostrzec, żeby się przywitać. Ciągle trzeba mieć się na baczności, a do tego drogi nie ułatwiają przemieszczania się. Droga, dumnie nazwana przez Albańczyków autostradą, jest naszą zwykłą jednopasmówką, po jednym pasie w każdą stronę i do tego jeszcze nie została skończona. Plus jest taki, że wszyscy stoją w gigantycznym korku na granicy, więc później na drodze jest luźniej.
Gdy dojedziecie do Tirany, a następnie do Dürres możecie zdecydować, czy wolicie jechać nadmorską drogą z widokami albo między górami, ale lepszej jakości i jedzie się dużo szybciej. My jechaliśmy przez góry, ponieważ musieliśmy być w hotelu do określonej godziny (18.00), a do celu mieliśmy ok.200 km i dobre 4h jazdy. Myśleliśmy, że nawigacja się myli i źle pokazuje czas – wszystko pokazywała dobrze i dojechaliśmy 6 minut przed czasem 😀 Droga od Dürres do Sarandy przebiegła całkiem nieźle, oprócz ostatniego odcinka, który prowadził nas ku morzu. Wąska droga, z jednej strony skała, a z drugiej przepaść + zakręty 180° i kozy biegające wokół. Nie najprzyjemniejszy akcent na koniec długiej i męczącej podróży. Jednak widok z okna hotelu wiele wynagradzał!
Jak wybrać nocleg?
Wybór noclegu to jedna z najważniejszych kwestii każdego wyjazdu. Człowiek niewyspany, to człowiek zły i traci większość radości z wakacji. My nasz nocleg rezerwowaliśmy, podobnie, jak ten w Belgradzie, przez booking.com. Hotel musiał spełnić kilka kryteriów: blisko morza; z widokiem na morze; ze śniadaniem w cenie; z łazienką w pokoju. Po wizycie w Albanii dodałabym do tego jeszcze jedno mega-ważne kryterium: prywatna plaża hotelowa. Albania i plaże to oczywiste, ale bardzo nieprawdziwe połączenie. Buduje się tam ogromną ilość hoteli, w zasadzie jeden na drugim. Wszystkie posiadają część pokoi z widokiem na morze, ale do plaży, a raczej skał, na których można próbować leżeć jest kawałek do przejścia z górki i pod górę. Główna plaża w Sarandzie miała ok. 4-5 metrów szerokości i była dosyć krótka. To, że człowiek leży na człowieku jest gwarantowane. Zastanawiałabym się, czy wszyscy się tam mieszczą…
Nam akurat trafił się hotel na obrzeżach miasta, więc z dala od zgiełku i całego turystycznego chaosu, którego unikamy. Mieliśmy prywatną plażę z leżakami i parasolami, które niejednokrotnie ratowały nas w czasie upałów. Do tego pokoje schludne, sprzątane co drugi dzień wraz z wymianą pościeli i ręczników. Śniadania były w formie szwedzkiego stołu, niezbyt wymyślne, ale bardzo smaczne, na słodko i na słono. (-> Co jadłam w Alabanii?). Do plaży mieliśmy tyle, co zejść po schodach z drugiego piętra do ogródka restauracyjnego i następnie jeszcze kilka schodków. Hotel nazywał się Visad i bardzo go Wam polecam!
W sezonie czy poza sezonem?
Na wyjazdy poza sezonem decydują się osoby, które wolą zwiedzać w spokoju, bez tłumu turystów i mają możliwość wyjazdu w czerwcu lub we wrześniu. My spędziliśmy w Albanii ostatni tydzień sierpnia i muszę rozczarować tych, którzy wolą podróżować poza sezonem – wraz z 1 września Albania zamiera, szczególnie w miejscowościach nadmorskich. 2-3 dni przed końcem sierpnia nie udało nam się zjeść deseru w żadnej restauracji, bo już nie robili, bo koniec sezonu, a w jednej nie dało się zamówić coli, bo się skończyła i więcej nie będzie. Wydaje mi się, że końcówka sezonu albo sam początek będą najlepszymi rozwiązaniami. Ludzi jest mniej, ale jeszcze mamy możliwość cokolwiek kupić w sklepie lub zjeść w restauracji.
Co zjeść?
W restauracjach nie mieliśmy problemu z dogadaniem się, kelnerzy mówią po angielsku i karty też są przygotowane w wielu językach. W jednej z restauracji z tradycyjnym jedzeniem kelnerem był Bułgar, który świetnie mówił po polsku! Jak na całych Bałkanach, możemy tu zjeść kiełbaski z mięsa mielonego – cevapcici, ale także jagnięcinę, która jest tutaj bardzo popularna. Owoce morza są bardzo tanie i łatwo dostępne. Pizza oczywiście stanowi bardzo popularną potrawę wraz z makaronami i risotto. Ja akurat sporą część wyjazdu żywiłam się pizzą (po tym, jak risotto mnie trochę otruło) i muszę przyznać, że ciasto było inne niż nasze, ale przepyszne! Jeśli będziecie mieli okazję, to spróbujcie też potrawy tavë kosi, czyli czegoś w stylu zapiekanki z ziemniakami, papryką, pomidorami, serem oraz jagnięciną, która konsystencją przypominającego hummus. Koniecznie spróbujcie też byrek, który możecie dostać zarówno w restauracji, jak w sklepach, koło pieczywa czy piekarniach.
Warto też poszukać tradycyjnego targu, na których mieszkańcy sprzedają świeże warzywa, owoce, przyprawy, przetwory, wina. My na taki natrafiliśmy przypadkiem podczas spaceru po Sarandzie, ale myślę, że w większości miejscowości działa coś takiego – jeśli nie cały tydzień, to na pewno w soboty. Koniecznie się wybierzcie, bo klimat jest niesamowity, a do tego można wyhaczyć tradycyjne smaczki. Jako człowiek wiecznie z aparatem w ręku muszę przyznać, że uwielbiam klimat takich miejsc na zdjęciach!
Co zobaczyć?
Nie ukrywam, że pojechaliśmy do Albanii w celach przede wszystkim wypoczynkowych i nie mieliśmy w planach zwiedzania tego kraju od góry do dołu. Tylko jeden dzień przeznaczyliśmy na wycieczkę i pojechaliśmy do Parku Narodowego Butrint, który znajduje się na południe od miejscowości Ksamil, niedaleko granicy z Grecją i ok.20 minut drogi samochodem od Sarandy. Butrint to antyczne miasto-port z ok. VIII w. p.n.e., które jest dostępne dla turystów dużo bardziej niż inne miasta antyczne. Wszędzie można wejść, wszystko można dotknąć, po wielu antycznych budowlach można się przespacerować. Jeszcze nie dotarły tam obostrzenia zakazujące oddychania w pobliżu zabytku, więc jeźdźcie i odwiedzajcie póki można!
Po odwiedzeniu PN przepłynęliśmy starym, drewnianym promem na drugą stronę kanału Vivara i pojechaliśmy do Grecji (pamiętajcie, że tam zmiana czasu +1h!). Chcieliśmy zobaczyć cokolwiek, skoro już byliśmy tak blisko. Warto pamiętać, że Saranda znajduje się naprzeciw Korfu i codziennie pływają tam statki oraz wodoloty. My, ze względu na wysoką cenę takiej wycieczki, zdecydowaliśmy się na podróż samochodem do Grecji kontynentalnej. Miasto, do którego dojechaliśmy nie było szalenie zjawiskowe – nie stał w nim żaden biały domek! Zwiedzać też nie było za bardzo co, więc zjedliśmy obiad, kupiliśmy tradycyjną grecką chałwę, przeszliśmy się i ruszyliśmy w drogę powrotną do Sarandy. Spotkało nas niemiłe zaskoczenie na granicy, która przez 30-40 minut była po prostu zamknięta ze względu zmianę warty i/lub przerwę obiadową. Jak już wspominałam w poprzednich wpisach, albańskie granice zrobiły na nas najgorsze wrażenie.
To już koniec tego bardzo długiego przewodnika po Albanii. Tematu pewnie jeszcze nie wyczerpałam, bo Albania to bardzo różnorodny i rozwijający się kraj. Jeśli macie jakiekolwiek pytania, to zadawajcie je w komentarzach, a ja postaram się na nie, w miarę wiedzy i możliwości, odpowiedzieć.
Dodaj komentarz