Obiecałam Wam więcej Kaszmirowych Końsweeków od lutego i zamierzam porządnie tego słowa dotrzymać, więc zapraszam Was na pierwszy w lutym wpis o tematyce jeździeckiej, który zapowiada się bardzo ciekawie, bo trochę się u nas działo od ostatniej relacji ze śnieżnej stajni.
Styczeń upłynął nam pod znakiem terenów, bo właściwie nic innego w minionym miesiącu nie robiliśmy. Na hali byliśmy dokładnie raz, na lonży, bo niestety przez mróz na początku roku zamarzło podłoże i dopiero niedawno, z pomocą specjalnych środków, udało się je uzdatnić do jazdy.
Jeździłam na hali w ostatni poniedziałek i miałam dużo zabawy, niekoniecznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Jej przyczyny były trzy i bardzo prozaiczne, a właściwie standardowe: po pierwsze, Siwus miesiąc na hali nie był, więc hala zaczęła gryźć (kiedykolwiek przestała?!); po drugie, Kaszmir po 1,5 miesiąca miał w pysku wędzidło, bo komuś (tak, mi – winna) nie chciało się zawieźć do zszycia nachrapnika, a bez nachrapnika jęzor Kaszmirowemu lata, jak szalony; po trzecie, był wiatr, a podczas wiatru ruszają się drzwi, co wyzwala w Kaszmirze szereg sprzecznych emocji i ekscesów. Nie mogę jednak nie wspomnieć, że momentami pracowało nam się bardzo przyjemnie i Siwus bardzo ładnie dreptał, nawet w galopie, kiedy akurat nie pędził z głową w chmurach oczywiście, szedł w grzecznie w ustawieniu i prezentował się kulturalnie.
Jak wspomniałam na początku posta, większość stycznia spędziliśmy w lesie. Udało mi się podłączyć pod stałą terenową ekipę, a że dziewczyny zarówno w soboty, jak i w niedziele jeżdżą na wycieczki, to i Kaszmir rozruszał się pod dłuższej przerwie. W poprzednim Końsweeku pisałam, że Kaszmira zachowanie bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło i właściwie mogłabym to zdanie podtrzymać, bo Siwy nie przypomina już tego Siwego, który na śniegu dostawał świra i dziękuję, do widzenia, a ty człowieku radź sobie sam.
Naprawdę w większości terenów nie miałam żadnych problemów z kontrolą. Mimo, że Siwy trochę się momentami nakręcał, to nie było sytuacji, w której nie mogłabym go zatrzymać. Zazwyczaj pilnował się zadu konia przed sobą i tyle. Bardzo pozytywnie mnie też zaskoczył, kiedy wracając z terenu szłyśmy wzdłuż pastwiska, na którym stało całe stado. Konie w pewnej chwili ruszyło w naszą stronę dzikim galopem, więc byłam pewna dzikiego cwału wzdłuż ogrodzenia. A Kaszmir wysadził soczystego barana, odstawił chody boczne w kłusie i zaparkował za zadem prowadzącej i grzecznie szedł resztę drogi. Ja przeżyłam ogromny szok, a on zasłużył sobie na porządną porcję nagród 🙂
Oczywiście zdarzały się też wariactwa – największe udało się Kaszmirowi osiągnąć w naszym ostatnim terenie, kiedy postanowił pozbyć się mnie ze swojego grzbietu i bardzo twardo postanowienia trzymał. Do tej pory zastanawiam się, jakim cudem nie spotkałam się wtedy ze ścieżką. Dziękuję w duchu moim mięśniom, które się wtedy mooocno spięły i dzisiaj to bardzo czuję. Zdiagnozowałyśmy też z dziewczynami przypadłość, którą nazwałyśmy Syndromem ostatniego konia, bo tego na końcu zawsze coś zjada i atakuje, więc musi biedny bronić siebie i kolegów przed sobą, co kończy się zwykle brykaniem. Przetestowałyśmy to na 3 osobnikach, więc nasze badania można prawie uznać za wiążące 😉 Kaszmir, jak to Kaszmir, co któryś teren sobie podbrykuje, bo równe galopy są dla nudziarzy. Na szczęście w znacznej większości są to przyjacielskiej bryki dla rozruszania kości i nie zdarzają się na lodzie. Mam nadzieję, że tak zostanie i nie zrażę się ponownie do galopów po śniegu, i dalej pozostaną dla mnie ogromną frajdą.
Na koniec chciałabym Wam jeszcze powiedzieć, że wczoraj wieczorem na moim kanale na Youtube pojawił się nowy film z zimowego terenu. Zapraszam Was na niego gorąco do oglądania i koniecznie dajcie znać, jak Wam się podobało 🙂
Do usłyszenia w kolejnym Końsweeku!
Dodaj komentarz