Kiedy zaczęłam szukać numeru dla dzisiejszego Końsweeka, odkryłam, że poprzedni był 29 listopada! Szczerze mówiąc, to myślałam, że było to jakiś miesiąc temu, może trochę więcej. Jednak dzięki temu wreszcie mam Wam o czym opowiadać. Dlatego zapraszam Was na pokaźną porcję Kaszmirowych nowości okraszoną zimowymi zdjęciami.
Przed
Grudzień i styczeń minęły nam w połowie na pracy ujeżdżeniowej na hali. Siwy był w całkiem niezłej formie i dobrze nam się współpracowało. Trochę żałuję, że musieliśmy to tak odłożyć na bok i liczę, że podczas przerwy dużo nie zapomni. Pracowaliśmy przede wszystkim nad utrzymaniem ustawienia we wszystkich trzech chodach, bo z tym jednak mamy największy problem. Kaszmirowy na szczęście coraz szybciej się rozluźniał na początku jazdy i nawet, jak się rozproszy, to wraca do ręki sprawniej. Oczywiście najlepiej pracowało nam się w ostatnich dniach przed zabiegiem, ale chyba zawsze tak jest. Dzięki temu udało nam się choć trochę wypracować mięśnie, które teraz znikają z dnia na dzień.
Jeździliśmy też trochę drągów w kłusie i galopie, bo oddech Kaszmira nie pozwalał nam na więcej. Aczkolwiek muszę przyznać, że gdyby Siwemu postawić przeszkody to by skakał i skakał, zresztą ja też bym z chęcią coś poskakała. Małe stacjonatki dawały mu tyle radości, że widać, że się za tym stęsknił. Ale co mu się dziwić, jeśli porządne przeszkody widział w czerwcu ubiegłego roku?
Korzystaliśmy też z terenów. Najpierw jeździliśmy na dwugodzinne wycieczki, a później, gdy podłoże już nie pozwalało, wróciliśmy do naszego lasku. Na szczęście w lesie niezależnie od pogody znalazło się miejsce do galopu, a niższe temperatury sprawiały, że Kaszmir mógł więcej bezkarnie pobiegać. Śnieg niestety zaszczycił nas swoją obecnością bardzo krótko, ale galopy po białym puchu dały dużą radochę. A do tego przepiękne widoki! Żałuję, że nie mieliśmy więcej śniegu tej zimy, ale teraz to już mu serdecznie dziękuję!
Co Siwemu zrobiliśmy?
Wielu z Was pytało, dlaczego mamy teraz z Kaszmirem przerwę i dlaczego tylko stępujemy. Stwierdziłam, że robienie z tego tajemnicy jest bez sensu, więc wyjaśnię Wam co i jak. O Kaszmirowych problemach zdrowotnych wspominałam w jednym z wrześniowych Końsweeków, ale wtedy pozostała nam jedna niewyjaśniona kwestia, czyli dyszenie Kaszmira. Nie było to dla mnie nic nowego, bo Siwy dyszał już od drugiego lata, kiedy był u mnie. Jednak do tej pory nie miało to wpływu na jakoś oraz ilość naszej pracy. Po prostu było go słychać. W lipcu objawy bardzo się nasiliły i przy wyższych temperaturach pojawiał się problem nawet podczas stępowania. Po wszystkich badaniach diagnozą było uszkodzenie nerwu w krtani, ale nie jestem Wam w stanie powiedzieć dokładnej nazwy. Pierwiastek weterynarza jest we mnie niewielki 😉
Generalnie mieliśmy dwa wyjścia. Pierwszym było tuptanie do końca życia i uważanie na oddech Siwego podczas każdej jazdy/lonży/terenu. Oznaczałoby to, że o skokach i porządniejszych galopach możemy zapomnieć w zasadzie na zawsze. Drugim wyjściem był zabiegiem laserowego (operacji przy gabarytach Siwego nie braliśmy pod uwagę) przycięcia fałd głosowych. On też się bardzo mądrze nazywa, ale wypis z kliniki mam bezpiecznie schowany, więc nazwy nie przytoczę.
Teraz
Teraz przez niecały już miesiąc, czyli do 4 marca Kaszmir ma areszt boksowy i może chodzić na 30-40 minutowe spacerki. W ręku. Ma absolutny zakaz kłusa i galopu, bo krtań nie może mocniej pracować. I pierwszy tydzień był w porządku, Kaszmir chodził, jak aniołek. A później okazało się, że była to zasługa leków, które dostawał, więc teraz jest wesoło. Tzn. jak na razie ucieczka była jedna, bo na spacery chodzimy już tylko z obstawą albo w tę i z powrotem po stajni. Kto z Was zna Kaszmira choć trochę lepiej, to wie, jak wyglądają spacery z nim w ręku, a co dopiero, kiedy z może chodzić na padok! Już powoli mam dość, ale prawie połowa za nami! Mam nadzieję, że zbyt często nie będę latać na lonży 😀
Tak się właśnie mam sytuacja u Siwego, dzięki której zyskałam nagle sporo czasu więcej w ciągu dnia. Zamiast dwóch godzin, spędzam w stajni niecałą jedną i dziwnie mi z tym. Muszę Wam powiedzieć, że zatęskniłam za jazdą zaraz po tym, jak spakowaliśmy Kaszmira do koniowozu w drodze do klinki, a dwa wcześniej totalnie nie chciało mi się wsiadać. Typowo.
Pozostaje mi tylko prosić Was o kciuki za udaną rehabilitację. Albo raczej o to, żebym nie wyszła z niej z niczym więcej, oprócz zdeptanej w zeszłym tygodniu stopy 😉
Dodaj komentarz