Kilka tygodni temu miałam napisać recenzje książek o ubraniach. Zamiast tego wystukałam długie podsumowanie tego, co obecnie w szafie. Liczby mnie przeraziły, ale postanowiłam, że muszę znaleźć swój sposób na szafę, bo nie widzę sensu w wyrzucaniu lubianych i dobrych ubrań. O tych sposobach dzisiaj!
Na początku bardzo przestraszyły mnie te wszystkie liczby, bo przecież rok wcześniej wyrzuciłam 2 wory ciuchów. Jednak, jak już wspomniałam, zostało w niej tylko to, co naprawdę lubię i w czym dobrze się czuję. Załamałam się i zszokowałam, ale potem postanowiłam, że koniecznie muszę z tym coś zrobić i w inny sposób tworzyć swoje codzienne stroje. Internet niestety nie chciał mi za bardzo z tym pomóc. W większości radą było to, żeby pozbyć się zbędnego balastu, nadmiaru. Tylko ja swojej sytuacji szaf0wej nie chcę nazywać nadmiarem, bo według mnie nadmiar to coś, czego powinniśmy się natychmiast pozbyć. A ja mam po prostu dużo ubrań.
Bardzo długo kombinowałam i szukałam rozwiązania, aż w końcu znalazłam trzy, chociaż ten ostatni jest trochę oszukany.
Sposób 1
To jest w zasadzie pomysł mojej mamy zaczerpnięty z czasów, kiedy byłyśmy z siostrą małe. Jak się okazało miałyśmy sporo zabawek i część z nich rodzice chowali, żebyśmy mogły po jakimś czasie je odkryć i cieszyć się nimi, jak nigdy wcześniej. Dzięki temu nigdy nam się nie nudziły, bo co jakiś czas pojawiało się coś nowego i nieznanego!
W kwestii ubrań mogłabym to wykorzystać tak, że schowałabym część z nich na tyłach szafy i chodziła tylko tych, które mam z wierzchu. Po kilku miesiącach zamieniłabym sterty i korzystała tylko z drugiej połowy garderoby. Odkryłabym to, o czym zapomniałam, że istnieje i cieszyła się z obecność i używalności tego w szafie.
Sposób 2
Ten sposób w pewnym sensie wykorzystuję w chwili. Polega on na tym, że jeśli założę jedną rzecz na siebie, to po praniu odkładam ją na oddzielną stertę ubrań noszonych i zakazanych. Dopiero, gdy skończyłyby mi się ubrania, mogłabym sięgnąć po któryś z „zakazanych”. To metoda, która zmusza nas do wyboru różnorodnej garderoby i branie pod uwagę tych, które wymagają od nas większego zachodu np. wyprasowania, bo dawno ich nie nosiliśmy. A nie tylko załóż – pranie- załóż.
Sposób 3
Zostawić wszystko tak, jak było, czyli nosić kiedy mi się podoba i co mi się podoba i stopniowo zużywać wszystkie ubrania. To najłatwiejszy sposób, bo nie wymaga od nas żadnego wkładu, samo się toczy. Niestety nie powoduje on w żaden sposób zwiększenia i urozmaicenia naszej codziennej garderoby. Nie zmusza nas też do wkładania większego wysiłku w to, co na siebie zakładamy.
I wiecie co postanowiłam? Że będę próbować. Mając przed sobą początek roku akademickiego, nie byłam w stanie ocenić, które ubrania będą mi się najlepiej sprawdzać.
W dużym stopniu pomogła mi też książka Kasi Tusk „Elementarz stylu”. Doszłam do wniosku, że posiadając dobrą, ubraniową bazę, mogę dalej bawić się pozostałymi elementami garderoby i stopniowo decydować o ich dalszym losie.
Po jednym wieczorze, kiedy, można powiedzieć, że dostałam minimalizmem w twarz, powoli odzyskałam swoją równowagę. Zrozumiałam, że pozbycie się ubrań tylko dlatego, że jest ich dużo, kompletnie mija się z celem. Nie wyrzucę czegoś dobrego tylko dla idei, w tym wypadku minimalizmu.
Postanowiłam, że ubrania na kolejny dzień będę planować wcześniej, aby z rozpędu nie sięgać po to, co z wierzchu. W swoim kalendarzu przeznaczyłam też specjalne miejsce na notowanie codziennych stylizacji, żebym mogła z perspektywy czasu je porównywać.
I odnaleźć najlepszą drogę dla siebie.
Jeśli ta metoda przestanie się sprawdzać, to zabiorę się za próbowanie kolejnej. Zobaczymy, co z tego wszystkiego wyjdzie.
Dodaj komentarz