Ostatnio z każdej strony jesteśmy atakowani ideą życia w rytmie slow, jako opozycji do szybkiego tempa, które narzuca nam codzienność. Stres, zła dieta, pośpiech. Pewnie każdemu z nas te słowa są znane. Jak nie z życia, to przynajmniej z reklamy. Z jednej strony coś ciągle nas ciągnie do przodu. Szybciej, lepiej, wydajniej, zaś z drugiej dobijają się do nas spokój, równowaga, celebrowanie chwil. A jak to jest u mnie?
Szybko czy wolno?
Staram się nie wpadać w stereotypowe i jednoznaczne określenia. Patrząc na ostatni miesiąc, moje życie zdecydowanie nabrało tempa. Od wyjazdu do wyjazdu, a pomiędzy wyjazdami jeszcze trochę dołożone. Cały czas miałam coś nowego do roboty, a wieczorami bez najmniejszego problemu zasypiałam zmęczona po intensywnych 12 godzinach. Jednak następnego dnia wstawałam szczęśliwa i zasuwałam dalej, bo niby czemu nie? Takiej prędkości nie miałam już naprawdę dawno, ale żadna z rzeczy, którą robiłam nie była wykonana „po łebkach”. Wszystko zostało skończone albo zwiedzone w 100% mimo, że miałam wtedy sporo spraw do załatwienia i kilometrów do przejścia.
Nie chodzi mi jednak o to, że pędzę przed siebie bez zastanowienia. Tak się oczywiście nie da, dlatego są momenty w ciągu dnia, kiedy czas na chwilę zwalnia. Zazwyczaj jest to w stajni, kiedy w spokoju czyszczę Kaszmira, a następnie na nim jeżdżę. Stajnia to miejsce, w którym nawet, jak się spieszę, bo muszę wracać do domu albo jestem zmęczona po porządnej pracy – odpoczywam i ładuję baterie, żeby za chwilę kontynuować życie w pełnym biegu!
Celebrując chwile?
Coraz częściej spotykam z poglądem, który mówi, że zamiast ciągle czegoś szukać, powinniśmy usiąść i zachwycać się tym, co mamy; celebrować t ę chwilę. Muszę przyznać, że nie do końca się z tym zgadzam. Owszem, powinniśmy cieszyć się i doceniać to, co mamy, ale nie widzę kompletnie nic złego w tym, że szukamy nowych, lepszych rozwiązań. Chcemy się doskonalić, a może znaleźć nowy sposób na siebie i swoje życie. Oczywiście wszystko z towarzystwem zdrowego rozsądku i z umiarem! Ja zamiast leżeć w hamaku i radować się śpiewem ptaków wolałam spakować walizkę i jechać do Sopotu przez tydzień nosić drągi i stojaki (ale to już skrajność :D). Po prostu nie widzę sensu w usilnym odnajdywaniu siebie w tzw.celebrowaniu momentów, zamiast robić to, co się uwielbia.
Nie widzę też potrzeby podziwiania czegoś, co nie spełnia naszych wymagań. Powinniśmy dążyć do udoskonalania siebie i rozwoju, jednak cały czas pamiętając, ile już udało nam się zrobić i być z siebie dumnym, mimo że nie osiągnęliśmy jeszcze wszystkiego. Chcesz ciągle próbować czegoś nowego? Czemu nie? Po co masz siedzieć w ciszy z książką, cieszyć się danym momentem i mieć z tyłu głowy, że to nie jest miejsce, w którym chciałbyś się znaleźć, bo właśnie trwa kurs, w którym mógłbyś wziąć udział? Przecież ciągłe życie na walizkach, zwiedzanie nowych miejsc, szukanie swojego miejsca na świecie też nie jest złe. Jeśli lubisz szybkie życie, zmiany, ale pamiętasz o swoim zdrowie, to nie widzę najmniejszych przeszkód, żeby żyć w ten sposób. Możliwe, że kiedyś się zmęczysz, a wtedy usiądziesz, odetchniesz i będzie celebrować momenty w swoim małym raju na ziemi.
Czy moje życie jest „powolne”? Nie jest. Jest moim intensywnym życiem w każdej postaci i wyciskam z niego, ile się da.
Tak jest po prostu najlepiej.
Po mojemu.
Dodaj komentarz